W  Y  W  I  A  D  Y

Zdjecie: Anthony Crickmay / Londyn, 16 listopad 2001 (Q, grudzień 2001)

Zdjecie: Anthony Crickmay / Londyn, 16 listopad 2001 (Q, grudzień, 2001)

Nagroda magazynu Q w kategorii "Best Classic Songwriter" [29.10.2001]

Przybycie Kate Bush na nagrody magazynu Q [29.10.2001]

Kulisy nagród magazynu Q [29.10.2001]

Kate Bush 'prywatnie' [Londyn, 22.09.2001]

Jest pustelniczą syreną rocka, która osiem lat temu zasnęła, biorąc do łóżka telewizor dla towarzystwa. Teraz znów się przebudziła. "Ludzie mają do mnie niesamowitą cierpliwość", mówi w wywiadzie dla Johna Aizlewooda.

Jest trochę po południu, Catherine "Kate" Bush sączy wodę mineralną w jednej z restauracji Harrodsa. Macha jak szalona, promieniując uśmiechem, niepewnie ściska mi rękę i zastanawia się czy "Q" dostało jej wiadomość na komórkę a propos punktualności.

Miejsce jest publiczne, ale ona pozostaje nierozpoznana. 43-letnia wygląda jak starsza wersja Kate Bush. Chociaż nie wymawia dobrze "r", jej dykcja muzyczna jest jak głos syreny w najczystszym sensie.

Wynurzyła się ostatnio w 1993 roku z albumem "The Red Shoes", jej największym hitem amerykańskim. Niedoceniany wtedy, starzał się, jak jego twórczyni, raczej nieźle. Od tamtej chwili wiele się wydarzyło, chociaż Kate wolałaby, żeby jak najmniej w dziedzinie publicznej i mówiąc szczerze pewnie wolałaby, żeby jej tu w ogóle nie było. Kate Bush nienawidzi udzielać wywiadów i nie udzielała ich od ośmiu lat.

"Nie myślę o sobie w kategoriach osobowości, więc dawno temu zadecydowałam, że moje życie publiczne dotyczyć będzie wyłącznie mojej pracy. Udzielanie wywiadu, kiedy nie pracuję, nie ma żadnego sensu."

Oczywiście mówiąc to jest bardzo miła... i jednak jest tutaj.

Są dwa sposoby na to, żeby dostać to, czego się chce. Jeden to krzyczeć, a drugi, ostatecznie bardziej efektywny, jest sposobem Kate: być stanowczym ale niezwykle uprzejmym, co graniczy z nieśmiałością, wszystko zawarte w jednym tonie.

Zmienia zdanie i decyduje, że nie chce jeść. Grzecznie, ale nieprzepraszająco, namawia kelnera, żeby przeniósł wszystko, włączając rachunek do stolika 50 jardów dalej, gdzie możemy dostać wodę i herbatę, a nie dania stałe.

Kiedy rozmawia z "Q" nie zgadza się z porównaniem, że jest rockowym Stanleyem Kubrickiem (choć miło jej to słyszeć). Tajemnicza, samotnicza, nie pozwala kontrolować się w żadnym aspekcie, nie tańczy, jak jej zagrają, całkowicie oryginalna w dziedzinie, która z natury niszczy oryginalność, obsesyjna perfekcjonistka. Słowo "geniusz" nie jest w jej przypadku metaforą.

"Podziwiam Kubricka. Bóg jeden wie, jak udawało mu się zachować kontrolę nad wszystkim w swoich filmach bez bólu serca. Był prawdziwym geniuszem i świat go stracił. Mam szczęście mieć twórczą kontrolę; to dla mnie wszystko. Nie ośmieliłabym się porównać siebie do niego, ale wiem, co masz na myśli."

"The Red Shoes" powstawało przez 4 lata od pomysłu do realizacji. I niespodziewanie potem Bush zbłądziła. Zamiast odpocząć spędziła większość 1994 roku pracując nad "The Line, The Cross & The Curve", filmem początkowo ujmowanym jako wizualny odpowiednik "The Red Shoes".

"Nie powinnam była się nim zajmować, byłam taka zmęczona. Jestem bardzo zadowolona z czterech minut z całości, a bardzo niezadowolona z całej reszty. Zawiodłam ludzi takich jak Miranda Richardson, którzy ciężko pracowali nad tym projektem. Miałam możliwość zrobienia czegoś naprawdę ciekawego i zaprzepaściłam to. Byłam potem źle spostrzegana z tego powodu, nawet gorzej niż po "The Dreaming", kiedy uważano mnie trochę za wariatkę. To wyssało ze mnie całą energię i wprawiło w stan ogromnego wyczerpania. Czułam się zużyta, spałam, cały czas spałam i oglądałam kiepską telewizję".

Nie robi następnego filmu. Kilka razy występuje gościnnie. Jej życie prywatne również nie przypomina idylli: Hannah, matka Kate umiera podczas pracy nad "The Red Shoes".

"To był okres, bardzo długi, kiedy nie byłam zdolna do pracy, ale nie przeżyłam żałoby do końca, więc praca stała się moim sposobem przetrwania."

Gdzieś w tym samym czasie jej długoterminowy związek z montażystą, programistą, a czasem też basistą Delem Palmerem cicho się rozpadł.

"Musiałam zaprzestać pracy muzycznej, bo było wiele rzeczy, którym chciałam przyjrzeć się w moim życiu. Czułam zmęczenie na każdym poziomie. Była we mnie taka część, która nie chciała już pracować i trzeba było zobaczyć, co sprawiało, że nie czułam się dobrze. To tak, jakbym testowała samą siebie, czy potrafię jeszcze pisać, nie podobało mi się jednak to, co pisałam. Pomyślałam: Nie, jeśli nie chcesz tego robić, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Po prostu wyczerpały mi się akumulatory i musiałam je naładować. (...) Spałam, mnóstwo czasu spałam. I oglądałam kiepską telewizję, quizy, sitcomy, fascynowało mnie to wtedy. Oczywiście nie powiem, jakie to były quizy i sitcomy... ale wyglądało na to, że potrzebowałam sytuacji, w której nikt niczego by ode mnie nie chciał. Rzadko widywałam przyjaciół i byłam bardzo cicha. Próbowałam się pozbierać."

Bush powoli wracała do życia. Wyjechała na wakacje. Przeniosła się do centralnego Londynu wynajmując przed kupnem mieszkanie, w którym nadal pozostaje. Opisuje dokładnie gdzie, ale prosi, bardzo grzecznie, żeby nie wymieniać nazwy dzielnicy.

"Boję się o tym mówić. Nie lubię mieszkać w oznaczonym miejscu, to by mi przysporzyło problemów. Chodziłam więc do miejsc, których nie miałam wcześniej czasu odwiedzić, takich jak muzea. Kocham muzea. Uciekałam od mojej sytuacji zawodowej, która mnie za bardzo pochłaniała."

W końcu Kate zasiadła do ósmego albumu. Wtedy odkryła, że jest w ciąży. Ojcem był Danny McIntosh, odpowiedzialny za większość partii gitarowych w "The Red Shoes", choć w latach 70-tych był członkiem hard-rockowego zespołu Bandit. Trzy lata temu Kate urodziła Alberta (Bertie).

Faktycznie, tata i syn są na obiedzie w Harrods, a cała trójka spędzi popołudnie na zakupach. McIntosh jest zwarty, ma przekłute uszy i siwiejące kasztanowe włosy. Jest dość przyjacielski, ale bez przesady. Mały Bertie ma po ojcu włosy (brązowe, nie siwe), po matce oczy i najszerszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widzieliście. Wokół przechadzają się ochroniarze Kate.

"Od dłuższego czasu pragnęłam dziecka, chociaż nie było tak zawsze. Ludzie mówią, że magia nie istnieje, ale kiedy na niego spojrzałam z myślą, że dałam mu życie, wiem, że jest coś takiego jak magia. Jest osobnym człowiekiem, ale moja rola polega na tym, żeby próbować go prowadzić i sprawić, by spędzony czas był dobry. Jestem z niego bardzo dumna i czerpię mnóstwo radości z przebywania z nim. Tego się nie da porównać z niczym.
Od momentu pojawienia dziecka mam też trudność ze znalezieniem czasu na rozmowy z ludźmi, bo on jest na pierwszym miejscu. Jego nie obchodzi czy album ma się ku końcowi, więc... to sprawa drugoplanowa. Nie chcę stracić ani jednej minuty razem. To ogromna radość, najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam."

Czy ty i Danny pobraliście się? Przebiera niezaobrączkowanymi palcami...

"Wiesz, wiedziałam, że o to zapytasz. Powiedziałam do Danniego, Co odpowiedzieć, kiedy zapyta, czy jesteśmy małżeństwem? Jestem ci winna wyjaśnienie: staram się ochronić Bertiego, obawiam się o niego. Większość matek - kolegów Bertiego chyba nawet nie wie, kim jestem, więc się naprawdę zastanawiam czy to, że nie jestem mężatką zostanie wydrukowane. Tym się denerwuję i martwię."

Ludzie zastanawiają się, czy jesteś szczęśliwa?

"Jestem szczęśliwa. Czuję, że odzyskałam równowagę, kiedy pojawił się Bertie, a potem ten album. Niektórzy twierdzą, że najlepsze utwory pisze się pod wpływem cierpienia - nie zgadzam się z tym. "Hounds Of Love" jest jednym z moich najlepszych albumów - a byłam wtedy bardzo szczęśliwa. Jestem szczęśliwa z Danniem. Miałam też szczęście osiągnąć mnóstwo z rzeczy, do których dążyłam po ostatniej płycie."

Jeśli kiedykolwiek jakiś utwór od pierwszego posłuchania brzmiał jak hit z najwyższej półki, to były to "The Wuthering Heights" Kate Bush, które w 1978 pojawiły się znikąd, by wskoczyć na pierwsze miejsca list przebojów. Artystką była trochę dziwna 20-latka z sarnimi oczami. Chwilę potem David Gilmour z Pink Floydów usłyszał jej demo i zaalarmował swoją wytwórnię, EMI, która podpisała z Kate kontrakt. Wchodząc w rolę Pigmaliona, firma opłaciła nauczycieli mimy i tańca i dała Kate doświadczenie sceniczne, co ją ośmieliło do prowadzenia zespołu KT Bush Band i występowania w pubach zachodniego Londynu.

Nie osiągnęła ponownie szczytów list przebojów, ale EMI wiedziała co robi, a liczba hitów rosła. Jednak trasa koncertowa Kate w 1979 roku ("Tour Of Life") powinna się była nazywać "The Only Tour Of Her Life" jako, że była jedyną w karierze Kate i z tego powodu międzynarodowy sukces ją ominął.

Na początku bardzo płodna, wydała dwa albumy w 1978 roku, trzeci w 1980, a czwarty w 1982. Lata życia w odosobnieniu nastały po 1985 roku ("Hounds Of Love" - uznany za najlepsze dzieło). Potem wydała już tylko dwa albumy. Z powodu jej niezbyt częstego pojawiania się publicznie, większość jej fanów kojarzyło ją z młodą dziewczyną i Wichrowymi Wzgórzami. Z każdym upływającym rokiem ciszy, spowijała ją coraz gęstsza mgła tajemnicy.

Była ona dobrą pożywką dla plotek - odnośnie jej wagi, stanu jej umysłu, życia uczuciowego i pracy. Rzadko odnosiła się do nich, zaprzeczanie jednym - mogłoby być potwierdzeniem innych.

Dziś jej waga jest w normie, a sama Kate jest w dobrej formie psychicznej i prowadzi ustatkowane życie rodzinne. Jest skoncentrowana na macierzyństwie i nowym albumie. Chociaż "Hounds Of Love" i "The Whole Story" znalazły się w Top 75 nie dalej niż w październiku obawia się, że publiczność mogła o niej zapomnieć.

"Byłoby cyniczne i bezczelne uważać, że w całkowitej tajemnicy spędzam całe lata tworząc nową płytę, ale nie jestem w stanie robić tego aż raz do roku. Tak szczerze, to dla mnie naprawdę ekscytujące, że ludzie chcą słuchać mojej muzyki, chociaż im się nie narzucam. W naszym ciągle zmieniającym się świecie ludzie szybko zapominają, ale w stosunku do mnie są niezwykle cierpliwi."

Wyprodukowany przez samą siebie album, nie ma jeszcze tytułu. Może będzie wydany w 2002 roku, a może nie. Kate nie chce się poddać naciskom i nie określa daty.

"Trudno powiedzieć kiedy, bo to kwestia ilości czasu, który mi będzie potrzebny na dokończenie pracy, a to z kolei trudno przeliczyć na czas."

Jaki jest ten nowy album?

"Nie jestem pewna, bo niewiele go słucham. Przy poprzednich płytach ciągle słuchałam nagranego materiału, teraz jest inaczej, bo jest Bertie i nie mam czasu. Jednak jestem zadowolona. Już większość za mną, ale nie mogę rozmawiać o czymś, co nie jest skończone, to tak, jakbym mówiła o wydarzeniu, które nie miało jeszcze miejsca."

Kate popija herbatę, tata i syn wracają. Bush przejmuje Bertiego z jego kolan. A co, jeśli ten mały człowieczek zechce zająć się muzyką?

"Jest w nim coś szczególnego, nie wiem czym się będzie zajmował, ale na pewno wniesie do tego coś niezwykłego, ma w sobie taką iskrę. Jeśli rzeczywiście będzie chciał się zajmować muzyką, to go nie powstrzymam, bo jak? To nie byłoby słuszne. Muzyka jest najwspanialszą rzeczą, ale może sprawiać ból. A mi zależy tylko, żeby był szczęśliwy."

Czy muzyka ciebie uczyniła szczęśliwą?

"Tak, raczej tak."

Kilka dni później, na rozdaniu nagród magazynu Q, Kate Bush jest mniej szczęśliwa. "Zostałam wygwizdana, jeszcze nigdy mnie nie wygwizdano", przyznaje strapiona. Nieświadoma etykiety ceremonii wręczania nagród, zignorowała paparazzich na zewnątrz. Więc ci ją wygwizdali, tłumacząc to właśnie etykietą ceremonii. Sceptycznie przyjęła ich wyjaśnienie myśląc, że większość publiczności chciała się na niej odegrać i zebrała się masowo, by ją wyśmiać. Dała się poprowadzić za rękę do pustej sali nagród, gdzie piła wodę i uspakajała się.

Oczywiście straciła na czasie. "Kiedy powiedziano mi o nagrodzie, pomyślałam, że pomylili mnie z kimś innym", chichocze. Niezwykle spontaniczne owacje na stojąco, które otrzymała i zapewnienia wierności ze strony Johna Lydona przyprawiły ją o zawrót głowy, a jej pierwsze słowa na scenie w tym stuleciu brzmiały "O, przyszłam!". Całe szczęście, że nie wzięła ze sobą Bertiego. Podziekowała Delowi Palmerowi. Danniemu McIntoshowi nie.

Grzecznie wyjaśniła, że da się sfotografować, ale tylko z uroczą maskotką, jaką jest Lydon i jej stary kumpel Midge Ure. Elvis Costello dał jej swój numer telefonu w nadziei, że zadzwoni i popracują razem. Ale jeśli jest umówiony na ten weekend, to lepiej tego nie odkręcać.

W końcu, prawie niezauważona, pani Kubrick wymyka się późnym popołudniem, zastanawiając się cicho, czy ktoś aby nie pomyślał, że się zachowała niegrzecznie. Ma wielką nadzieję, że nie...

 

 

 


Kate Bush - "The Big Sleep" ("Wielki Sen")
Magazyn Q, grudzień 2001
Wywiad z Kate Bush przeprowadził John Aizlewood
Tłumaczenie: DIADA

 

Zdjecie, promujące album ''Aerial''

''King of the Mountain'' - praca wykonana przez synka Kate Bush, Bertie'go

Zdjęcie promujące ''Aerial'', fotograf: Trevor Leighton

Zdjęcie promujące ''Aerial'', fotograf: Trevor Leighton

Kate Bush, zdjęcie: John Carder Bush

Kate Bush jest jednym z najbardziej nowatorskich, oryginalnych i wpływowych muzyków ostatnich lat. Po wydaniu płyty The Red Shoes w 1993 roku, wycofała się z życia publicznego. Teraz powraca z nowym albumem. Dlaczego trwało to tak długo?

Kate: Myślę, że nagrywanie płyty jest procesem ciągle ewoluującym. Porównuję to do procesu produkcji wina. W pewnym sensie poddaję muzykę wieloletniej fermentacji, pozwalam jej dojrzeć. W tym konkretnym przypadku mówimy raczej o procesie destylacji niż fermentowania… bardziej przypomina to robienie whiskey. Właściwie jest to podwójna whiskey, ponieważ "Aerial" to podwójny album.

Czy podczas tej 12 letniej przerwy były chwile, kiedy zaprzestałaś tworzenia muzyki całkowicie?

Kate: Tak, nie komponowałam przez jakiś czas. Jest to dość nietypowe. Zazwyczaj zaraz po ukończeniu jednej płyty od razu zaczynałam pracę nad kolejną. Świadomie jednak podjęłam decyzję o tym, aby odpocząć od muzyki.
"King of the Mountain" była jedną z pierwszych piosenek jakie napisałam w tym okresie… było to 9 lub 10 lat temu. I nawet wokal, który słychać w wersji ostatecznej jest właśnie z tamtego okresu. Później nie nagrywałam przez kolejne 2, 3 lata.

Naprawdę? 

Kate: Mmmm

Czyli piosenka King of the Mountain ma właściwie już 10 lat?

Kate: Tak, to już prawie 10 lat

Czy chciałaś nagrać coś zupełnie nowego, czy może rozpoczęłaś od miejsca, w którym ostatnio skończyłaś? 

Kate: Za każdym razem, kiedy nagrywam album, nie chcę aby była to kontynuacja poprzedniej płyty. Najważniejsze dla mnie jest zrobienie czegoś zupełnie nowego. Szkoda, że trwa to tak długo. Zawsze martwię się, że pomysły mogą być już przestarzałe i nieaktualne.

Od czego zaczynasz komponowanie? Np. King of the Mountain, czy zaczęłaś od słów, jakiegoś pomysłu, obrazu w twojej głowie, a może od sekwencji akordów?

Kate: Była to raczej sekwencja akordów, którą miałam wcześniej przygotowaną. Nagrałam trochę mimochodem wokal, który zachowałam w ostatecznej wersji nagrania.

Czyli to jest właściwie wokal z nagrania demo?

Kate: Tak. Próbowałam kilka razy go przetworzyć, ale nigdy nie osiągałam tego pierwotnego, zadowalającego efektu.

Ciekawy jest tu sposób w jaki wypowiadasz słowa, jakbyś mamrotała… W przeszłości twoja dykcja była nienaganna. Tutaj brzmi to trochę tak, jakbyś próbowała maskować znaczenie słów… jakbyś je zmyślała na poczekaniu. Wielu artystów przyznaje, że podczas pisania piosenek tworzą okazjonalny tekst, do którego wracają na samym końcu. Ty tak nie robisz, ale…

Kate: Nie. Właściwie to miała być próba naśladowania stylu śpiewania Elvisa. (śmiech)

Czyli to ma być, to jego charakterystyczne cedzenie słów?

Kate: Tak, tak… Kilka tygodni temu słyszałam fantastyczną recenzję tej piosenki w programie Front Row. Toczyła się dyskusja i jakiś facet zszokowany powiedział: "Tu są tylko dwa akordy!", nieco później dodał "To jest piosenka o Elvisie!". Był zaskoczony faktem, że napisałam piosenkę o Elvisie, ale to jest właśnie wspaniałe. Uwielbiam zaskakiwać, robić coś, czego nikt się nie spodziewa.

Jest w tej piosence poczucie izolacji, oddalenia. Elvis jest tutaj kluczową postacią… ale jest też odniesienie do filmu "Obywatel Kane". Randolph Harris… zatem znowu mówimy o sławie, o tym, że ludzie czepiają się, chcą cię dopaść. Czy jest to piosenka autobiograficzna?

Kate: Cóż, pisałam głównie o Elvisie. Ten rodzaj sławy jest nie do zniesienia, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Myślę, że ludzie nie są stworzeni do udźwignięcia takiego ciężaru i takiej presji.

Ale Ty to miałaś, stałaś się nagle popularna…

Kate: Nie, nie…

…oczywiście nie w takim stopniu jak on, ale stałaś się sławna z dnia na dzień. Musisz się jakoś identyfikować z sytuacją Elvisa, kiedy ludzie próbują Cię zranić, kiedy pragną Cię mieć na własność…

Kate: Przypuszczam, że tak, jest jakiś element wspólny. Ale proces tworzenia muzyki jest wystarczająco trudny i wyczerpujący bez brania na siebie odpowiedzialności za problemy innych ludzi… 

Bardzo mocno cenisz sobie prywatność. W przeszłości dałaś kilka koncertów, z czasem zaczęłaś udzielać coraz mniej wywiadów. Jednak twoje piosenki, zwłaszcza na kilku pierwszych płytach, sprawiały wrażenie bardzo osobistych. Wydawały się niezwykle szczere, autobiograficzne i ludzie przez pryzmat tych piosenek stworzyli sobie pewien obraz twojej osoby. Czy ten album to powrót do tamtych czasów? To płyta pełna żywiołów - morze, niebo, wiatr, deszcz…

Kate: Tak… Cóż, bardzo cenię sobie swoją prywatność, ale nie mam na tym punkcie obsesji. Po prostu staram się prowadzić w miarę możliwości normalne życie. Nie chcę żyć w oślepiającym blasku reflektorów. Dawno temu, kiedy kończyłam nagrywanie mojej drugiej płyty, zdałam sobie sprawę, że to wszystko idzie w złym kierunku. Ciągłe wywiady, prasa, telewizja… oto, czym stało się moje życie. Sława nigdy nie była dla mnie priorytetem, to co było naprawdę istotne, to nagrywanie płyt. Postanowiłam zatem to wszystko zmienić, większą część czasu poświęciłam komponowaniu, a dla promocji pozostawiłam wymagane minimum. Dla mnie jest to najlepsze rozwiązanie. Moja twórczość rodzi się w ciszy i wymaga dużo czasu – to logiczne, chociaż niektórym wydaje się bardzo dziwne.

Co wydaje się być jeszcze dziwniejsze to, że świat muzyczny bardzo się zmienił od momentu wydania twojej ostatniej płyty. The Red Shoes kupiłem na winylu, nie było wtedy czegoś takiego jak mp3, Internet nie był aż tak eksploatowany. Teraz muzyka jest ściągana z Internetu, muzyka jest pożyczana z eteru i wysyłana ponownie w przestrzeń wirtualną. Czy odczuwasz to, że świat do którego teraz wkroczyłaś jest zupełnie inny?

Kate: (śmiech) No wiesz, ja jednak wciąż byłam częścią tego świata…

Ale mam na myśli świat muzyczny…

Kate: No tak, ale myślę, że cały świat zmienił się w ostatnich latach, zwłaszcza w ostatnich pięciu latach. Pamiętam jak byłam małą dziewczynką, kiedy widziałeś ludzi idących ulicą, śmiejących się i gadających do siebie - myślałeś, że to wariaci. Teraz to jedynie oznacza, że oni rozmawiają przez telefony komórkowe. Byłoby przykro, gdybyśmy gdzieś pomiędzy tymi technologicznymi zabawkami zatracili nasze poczucie człowieczeństwa.
Muzyka bardzo cierpi na tym, że jest tworzona przy użyciu komputerów, zostaje jej zabrany ludzki element, a przecież o to chodzi w sztuce. Ma ona wyrażać uczucia, emocje. Myślę, że maszyny i technologia powinny być wykorzystywane przez ludzi, a nie na odwrót.

Czy martwi Cię sposób, w jaki muzyka jest teraz coraz częściej dostarczana "przez łącze"?

Kate: Tu nie chodzi o to, że jest dostarczana "przez łącze". Smutne jest natomiast to, że traci na tym i pogarsza się jakość dźwięku… Świadomie zrezygnowałam podczas nagrywania tej płyty z pomocy komputerów. Wielu moich przyjaciół pisze muzykę na komputerach, na których mają zaprogramowaną jakąś stałą strukturę piosenki. Dla mnie to nie jest sztuka. Muzyka powinna ewoluować, rozwijać się i zmieniać, a nie powtarzać cały czas te same momenty. To jest właśnie najbardziej interesujące, ona rozwija się wraz z upływem czasu. Muzyka czasami potrafi cię wprowadzić w trans, a czasami w stan modlitwy. Wzbudza emocje i staje się przeżyciem bardzo indywidualnym, jednostkowym...

Zatem zaczynasz od jakiejś sekwencji akordów jak w przypadku King of the Mountain. Masz już pomysł i tematyczny zarys piosenki. Fakt, że posiadasz w swoim domu studio nagraniowe sprawia, że masz możliwość zapisywania i nagrywania wszystkiego bardzo szybko.

Kate: Najdziwniejsze jest to, że zazwyczaj piszę piosenki bardzo szybko. Dopiero praca w studiu nad aranżacjami zabiera mi dużo czasu. To potrafi być naprawdę frustrujące.

Jesteś perfekcjonistką?

Kate: Jestem bardzo upartą i pewną siebie osobą. Strasznie się ze mną pracuje. Potrafię być grymaśna i wybredna. Na szczęście oznacza to również, że wiem, czego chcę, a to jest najważniejsze.

Czy to znaczy, że masz już wcześniej ułożoną w głowie całą strukturę i brzmienie piosenki?

Kate: Raczej wiem, w jakim kierunku ma to wszystko podążać. To jest bardzo ważne. Jeżeli nie wiesz, co chcesz osiągnąć, to jesteś w poważnych opałach.

Czy fakt, że masz studio nagraniowe w domu pomaga?

Kate: Tak, to dla mnie niezwykle istotne, gdyż teraz, kiedy mam dziecko, gdybym nie mogła pracować w domu, nie mogłabym pracować wcale. Pomaga mi to również osiągnąć spokój i koncentrację.

Wiele lat temu powiedziałaś, że nie wyobrażasz sobie, aby równocześnie poświęcać się karierze muzycznej i wychowaniu dziecka. Czy ciężko było znaleźć czas na robienie obu tych rzeczy?

Kate: Trudno było pracować nad nowym albumem jednocześnie wychowując dziecko. Nie chciałam, aby cokolwiek przeszkadzało mi w tym zadaniu. Postanowiłam poświęcić synkowi tyle czasu, ile mogłam. Uwielbiam spędzać z nim czas. Jest teraz małym słodkim chłopcem i wiem, ze niedługo przestanie być taki mały, więc uznałam, że moja praca może poczekać, a jego rozwój jest dla mnie najważniejszy.

Dla mnie muzyka zawarta na tym albumie jest bardziej oszczędna, surowsza od tej, którą słyszeliśmy na twoich dwóch poprzednich płytach. The Red Shoes i The Sensual World to albumy niezwykle bogate brzmieniowo. Czy twoim zamiarem było nagranie czegoś, co będzie nieco prostsze, skromniejsze?

Kate: Tak, absolutnie. Zawsze staram się być odkrywcą. Jedną z moich wad jest to, że mam tendencję do przedobrzania. Myślę, że przerwa w tworzeniu muzyki dobrze mi zrobiła; mogłam usiąść i spokojnie pomyśleć o tym, co wcześniej zrobiłam źle. Bardzo często powtarzamy cały czas te same błędy. Chciałam nagrać płytę, która będzie miała nieco więcej przestrzeni. Zależało mi na tym, aby przyjąć rolę narratora, a nie bohatera. Z tym właśnie wiązał się element nie posiadania w piosenkach zbyt wielu chórków. Chciałam, aby zawarte na tej płycie historie opowiedział jeden głos.

Czy od początku wiedziałaś, że Aerial będzie się składał z dwóch oddzielnych płyt?

Kate: Nie. Na początku pomyślałam, że będzie to zbiór indywidualnych piosenek, a każda z nich będzie o innej osobie. I właściwie w trakcie nagrywania płyty powoli zaczął ewoluować pomysł albumu koncepcyjnego.

Podczas słuchania tej płyty powoli zaczynają wyłaniać się z poszczególnych piosenek ich główni bohaterowie, jak np. pani Bartolozzi. Zakładam, że jest to nazwisko kobiety, którą opisujesz. Obsesyjnie sprząta dom, wkłada ubrania do pralki, obserwuje jak wirują, nagle dostrzega splecione ze sobą ubrania mężczyzny i kobiety…
Ta piosenka opisuje ciebie, czy kogoś innego? 


Kate: Nigdy nie napisałabym tej piosenki, gdybym nie robiła dużo prania. (śmiech) 
Miałam w głowie ten obraz kobiety robiącej pranie, wody z wirującymi ubraniami, która staje się morzem…
Poza tym myślę, że jest coś niezwykle interesującego w ubraniach. Tworzą jakąś osobowość, bez osoby (śmiech), tzn. posiadają jakąś cząstkę nas, mają nasz zapach…

W kilku piosenkach jeden obraz przywołuje kolejny. Zatem, kiedy kobieta obserwuje pralkę i wirujące w niej ubrania, nagle wyobraża sobie morze. Podobna sytuacja ma miejsce w utworze A Coral Room. Jesteś na łodzi, spoglądasz w wodę i dostrzegasz zatopione miasto. Nagle dotykając dłonią wody przywołujesz w myślach obraz małego brązowego kubka, który należał do twojej matki… Twoja matka miała taki kubek, prawda?

Kate: (śmiech)

Czy naciągam troszeczkę interpretację?

Kate: Nie, nie. Brzmi to fantastycznie. Rzeczywiście moja mama miała taki kubek… Ta piosenka jest tak naprawdę o przemijaniu. Podobał mi się pomysł przejścia z bogatego i monumentalnego świata morza do małej przestrzeni, w której jest mowa o małym brązowym kubku.

W przeszłości często wspominałaś w swoich piosenkach o rodzicach. Twój ojciec pojawił się nawet w kilku utworach. The Red Shoes dedykowałaś swoje matce. Dodatkowo, często mówiło się o dziecięcym charakterze twojego głosu. Aerial, to płyta nagrana raczej przez matkę, niż przez dziecko?

Kate: Tak, myślę że tak…

Czy macierzyństwo zmieniło Cię jako artystkę?

Kate: Tak, ale myślę również, że z chwilą, kiedy tracisz matkę, natychmiast przestajesz być dzieckiem. Wiele rzeczy miało wpływ na to, jak bardzo zmieniłam się w ostatnich latach.

Na The Red Shoes można znaleźć niezwykle smutne piosenki, z kolei The Sensual Word było pochwałą miłości i sexu, chociaż i tam, niektóre utwory były bardzo mroczne, niemalże klaustrofobiczne. Na tej płycie, jak sugeruje sam tytuł, jest więcej wolności i przestrzeni. Ma się wrażenie, że podczas nagrywania tej płyty byłaś wolna od presji, ponieważ nie pokazywałaś się publicznie i w efekcie zniknęłaś z pola widzenia.

Kate: Tak. Myślę, że pod wieloma względami odzyskałam na nowo życie. Dla mnie jako artysty jest to niezwykle istotne. Osobiście zawsze myślę o sobie jako o kimś, kto pisze, a dopiero później śpiewa i produkuje.

Pisarz w sensie literackim?

Kate: Tak. Od pisania tak naprawdę wszystko się zaczęło. Pisanie i wymyślanie historii – to jest to, co mnie najbardziej kręci.

Rzeczywiście w twojej twórczości można znaleźć mnóstwo aluzji do literatury. Poczynając od Wichrowych Wzgórz E. Bronte po Ulissesa J. Joyce’a, z którego zaczerpnęłaś pomysł napisania monologu Molly Bloom. Aerial, to tytuł tomiku poezji Sylvi Plath. Czy w jakikolwiek sposób próbowałaś do niego nawiązać, czy to jedynie zbieg okoliczności?

Kate: To zupełny przypadek, ale takich smaczków jest więcej. Na przykład nie byłam świadoma tego, że Mrs. Bartolozzi to nazwisko kobiety, dla której pisał swe dzieła Joseph Haydn. [przyp. JS Kate ma tu na myśli Therese Jansen Bartolozzi, utalentowaną angielską pianistkę i tancerkę. W 1794 Haydn napisał dla niej trzy Sonaty fortepianowe]

Skąd wzięłaś to nazwisko?

Kate: Uznałam, że to interesujące nazwisko. (śmiech) Próbowałam kilku innych, ale pani Brown nie brzmi już tak dobrze.

20 lat temu, kiedy ukazał się album Hounds of Love uznana zostałaś za pionierkę. Używałaś komputerów, po raz pierwszy samplowałaś i modulowałaś dźwięki. Uderzające jest zatem to, jak bardzo Aerial przepełniony jest akustycznymi instrumentami, które są bardziej wrażliwe na ludzki dotyk.

Kate: Osobiście lubię połączenie obu tych aspektów. Z jednaj strony zimne maszyny, a z drugiej coś niezwykle ciepłego… 

Czy Aerial to odległe echa Hounds of Love? Wiele osób Sky of Honey będzie porównywać do drugiej części Hounds of Love. Na obu płytach odbywasz pewnego rodzaju podróż…

Kate: Bardzo przyjemnie wspominam czas spędzony na nagrywaniu Hounds of Love. Myślę, że tak naprawdę próbowałam teraz stworzyć większą wersję tego albumu, nie psy, ale "dogi miłości". (śmiech)

Powróciłaś. Może nie miałaś poczucia, że kiedykolwiek przestałaś tworzyć muzykę, ale czy miałaś dylemat, jeśli chodzi o promocję tego albumu? Dzisiejszy rynek muzyczny skupia się tak naprawdę na komercyjnym aspekcie muzyki i gwiazd.

Kate: Świat ogarnięty jest idiotyczną fascynacją gwiazdami. Nie rozumiem, jak można się pasjonować czymś, co jest tak płytkie. 

A czy Ty czujesz się gwiazdą?

Kate: Nie

Czy masz świadomość tego, jak bardzo twoja muzyka ma wpływ na kolejne generacje muzyków? Mamy teraz znacznie więcej wokalistek/kompozytorek. Wiele z nich to właśnie Ciebie wskazuje, jako źródło inspiracji…

Kate: Jest mi z tego powodu bardzo miło.

To ciekawe, jak bardzo twoja obecna sytuacja przypomina tę sprzed lat, kiedy debiutowałaś w 1978 roku. Punk rock powoli się ulatniał, ale gitarowe brzmienia wciąż dominowały. I nagle pojawiasz się ty. Młoda dziewczyna, tańcząca piruety w Top of the Pops, śpiewająca o romantycznej bohaterce w kostiumie gimnastycznym…

Kate: To w końcu bohaterka była w kostiumie, czy ja? (śmiech) Właściwie to nie miałam na sobie kostiumu gimnastycznego...

Nie!? Niektórzy już zawsze będą sobie Ciebie wyobrażać w tym charakterystycznym kostiumie tanecznym. A może to było w wideoklipie?

Kate: Tak, ale jeśli dobrze pamiętam, to miałam na sobie wtedy długą białą suknię.

Ach tak! I dzięki temu stałaś się później "białą wiedźmą"...

Kate: No proszę, znowu się zaczyna (śmiech)

Ale teraz, kiedy powracasz znowu, mamy dominację gitarowych zespołów, które czerpią garściami z punk rocka lat 70. Czy obserwujesz trendy muzyczne? Czy słuchasz tego, co jest teraz popularne?

Kate: Kiedy pracuję nad płytą staram się nie słuchać innej muzyki. Nie chcę, aby miała ona na mnie jakikolwiek wpływ. Od zawsze byłam blisko związana z tradycyjną muzyką…

Zwłaszcza z angielską muzyką folkową?

Kate: Tak

Ten element zawsze powraca w twojej muzyce. Ma ona wręcz sielski, bukoliczny charakter… jest jakby pochwałą utraconej Anglii...

Kate: Zawsze starałam się śpiewać z angielskim akcentem. Teraz to może nie jest już takie częste, ale kiedy wkraczałam na rynek muzyczny, byłam zaskoczona, jak wielu brytyjskich artystów próbowało śpiewać z amerykańskim akcentem. Nie mogłam tego pojąć.

Ale jak muzyka miała największy wpływ na brzmienie twoich pierwszych płyt? Np. utwór The Man with the Child in His Eyes napisałaś w wieku 13 lat... To niesamowite, że tak młoda osoba mogła napisać taką piosenkę!

Kate: Najtrudniejsze były do zagrania partie fortepianowe, ćwiczyłam jak opętana, żeby osiągnąć zamierzony efekt. Tak naprawdę nigdy nie byłam zbyt dobrą pianistką.

Czy słuchasz swoich wcześniejszych płyt?

Kate: Nie

Żadnej!? Kiedy ostatni raz słyszałaś The Kick Inside?

Kate: Nie pamiętam

Czy byłabyś w stanie zagrać te piosenki teraz?

Kate: Nie, właściwie nagrałam je i zostawiłam za sobą. Często nie pamiętam nawet, w jakiej tonacji są te piosenki utrzymane.

Pracowałaś nad Aerial 6 lat. Teraz, kiedy płyta trafia na półki, dominuje w Tobie uczucie ulgi, czy może niechęci?

Kate: Poczułam ulgę, kiedy już to skończyłam. Przez długi czas często zdarzało mi się myśleć, że nie będę miała wystarczającej energii, by skończyć ten album. To była naprawdę wyczerpująca praca, a ja zawsze jestem trochę przesadnie ambitna…

Kiedy wiedziałaś, że płyta jest ukończona? Czy ktoś inny musiał Ci powiedzieć STOP! ?

Kate: Nie, to było wtedy, kiedy wiedziałam, że dłużej nie mogę nad nią pracować, bo mnie zabije. Miałam dosyć, miałam już dosyć słuchania tych piosenek!

 


Kate Bush Special - "Front Row"
Emisja radiowa: 4 listopada 2005, BBC4, Wielka Brytania
Wywiad z Kate Bush przeprowadził John Wilson w studio Abbey Road
Tłumaczenie:
Justyna Słubik


Okładka nr 8 specjalnego wydania magazynu Q (listopad 2006), zdjęcie: Trevor Leighton

Wywiad z Kate Bush

Kate Bush 2006 (zdjęcie Trevor Leighton)

Wydanie listopadowe Q dla osób, które zaprenumerowały magazan...

Gdzie się teraz znajdujesz?

Jestem w domu, niedaleko Londynu, siedzę w pokoju i popijam herbatę.

Co znaczy dla Ciebie Q?

Q umiejscowione jest między P a R. Q jest jednym z nielicznych magazynów muzycznych, który rzeczywiście traktuje o muzyce.

Twoja ulubiona rzecz jaką zobaczyłaś w Q?

Wspólne zdjęcie moje i Johna Lydona (na rozdaniu nagród Q w 2001 r.) Nie widujemy się teraz zbyt często, ale znamy się już właściwe od lat 80. Wpadał czasami i wychodziliśmy gdzieś wspólnie z Norą (żona Johna) na kolację. Przez pewien czas dosyć dobrze się kumplowaliśmy. Myślę, że wcale się aż tak bardzo od siebie nie różnimy.

Co robiłaś 20 lat temu?

Mój Boże. W 1986? Byłby to moment, kiedy zostałam poproszona przez pewnego faceta z wytwórni płytowej o wydanie albumu z największymi przebojami. Powiedziałam wtedy "Absolutnie nie!". Pomyślałam, że to absurdalny pomysł. Przyszedł jednak jeszcze raz, przedstawił swoje argumenty i ostatecznie mnie przekonał. No i po dziś dzień jest to moja najlepiej sprzedająca się płyta.

Jakim samochodem wtedy jeździłaś?

To był Golf kabriolet o ile dobrze pamiętam.

Czy miałaś wtedy komórkę?

Tak miałam. Była wielkości lodówki. Pamiętam, że wszyscy się z tego powodu ciągle ze mnie nabijali.

Twój najlepszy moment ostatnich 20 lat?

Narodziny mojego syna Bertiego.

A najgorszy?

Śmierć mojej matki (w 1992 r.) Choć trudno to nazwać najgorszym momentem, to było dla mnie jak koniec świata.

Czyją pierwszą płytę kupiłaś na nośniku CD? 

Nie wiem, wtedy dużo czasu spędzałam w studio nagraniowym, słuchałam kaset i winyli, zatem płyty CD wślizgnęły się tak niepostrzeżenie. Pewnie było to coś Petera Gabriela albo Davida Bowie.

A pierwsza piosenka jaką ściągnęłaś z Internetu?

Nigdy osobiście nie ściągnęłam jeszcze żadnej piosenki. Podoba mi się ten pomysł, ale nie chciałbym, aby był to początek końca płyt. Album, jako forma sztuki, jest dla mnie bezcenny. Byłoby przykro, gdyby z tego zrezygnowano.

Jaki jest Twój ulubiony artysta ostatnich 20 lat?

Lubię Antonego z zespołu Antony and the Johnson. Jest bardzo dzielny i to mi się w nim bardzo podoba. Lubię jeszcze…

Tori Amos?

(Cisza)

Tylko żartowałem.

(śmiech) Wzięłam jedynie głęboki oddech. Czy mogę powiedzieć jeszcze Rolf Harris i zamknąć już temat?

Jak była Twoja największa wpadka jeśli chodzi o ubiór w ostatnich 20 latach?

Torba foliowa na śmieci, którą miałam na sobie w ostatnią niedzielę.

W recenzji Q Twojej ostatniej płyty Aerial, wyobrażamy sobie ciebie w "zabytkowej rezydencji pełnej pajęczyn, gdzie wymachujesz świecznikiem w poszukiwaniu wróżek". Czy tak wygląda twój typowy dzień?

Czy wy macie tutaj jakąś ukrytą kamerę? Mój typowy dzień to zawożenie i przywożenie syna ze szkoły, z lekcji gry na skrzypcach… Po wydaniu płyty, powoli wracam do normalnego świata. Obejrzałam w ciągu ostatnich miesięcy więcej filmów niż w ciągu kilku ostatnich lat. Głównie nadrabiam zaległości: "Życie jest piękne", "King Kong"…

Czy ludzie wciąż zaczepiają Cię w supermarkecie?

Tak, ale rzadziej niż kiedyś. Raczej uśmiechają się teraz z daleka. Zawsze rozpoznają cię w najmniej oczywistych sytuacjach. Tak jak wtedy, kiedy wychodzę z domu opatulona i widać właściwie tylko mój nos. Najwyraźniej muszę mieć bardzo charakterystyczny nos.

Twój ulubiony narkotyk ostatnich 20 lat?

Kofeina. Piję bardzo dużo herbaty. Dziennie potrafię wypić ze dwadzieścia filiżanek.

Próbowałaś kawy bez kofeiny?

Tak, ale nie jest zbyt dobra.

Co porabiałaś od czasu wydania Aerial?

Tak naprawdę wszystko uspokoiło się dopiero po Świętach Bożego Narodzenia. Byłam bardzo zmęczona i wyczerpana. Teraz znowu jestem w dobrym momencie mojego życia i choć nad niczym intensywnie nie pracuję, to mam już kilka pomysłów. Jednak jak wiadomo w moim przypadku jest to bardzo powolny proces.

Czy będziemy musieli czekać na kolejny album Kate Bush 12 lat?

O Boże, mam nadzieję, że nie. Jestem pewna, że stać mnie na nagranie kolejnej płyty w ciągu 6 tygodni.

Gdzie będziesz za 20 minut?

Prawdopodobnie w toalecie, z powodu tej herbaty.


Kate Bush. National Treasure
Magazyn Q, Nr 244, listopad 2006
Wywiad z Kate Bush przeprowadził Tom Doyle
Tłumaczenie: Justyna Słubik